Dzień 1 – poniedziałek (26.05)
Wyjechaliśmy skoro świt. A świt w końcówce maja to naprawdę wczesna pora. Droga czekała nas długa, daleka, męcząca. Ale to nic. Nikt się chyba nie spodziewał czegoś innego. Kraków przywitał nas dobrą pogodą. No to zwiedzamy! Wpierw odwiedziliśmy smoka wawelskiego. Potem Wawel, ze swą słynną katedrą pełną grobów polskich władców i nie mniej znanym Królewskim Dzwonem Zygmunta. Następnie ruszyliśmy na krakowski rynek. Zobaczyliśmy Sukiennice, pomnik „Adasia” (czyli Adama Mickiewicza), „załapaliśmy” się też na hejnał z wieży Kościoła Mariackiego. Krótko potem lunął deszcz. Wtedy już mógł. Co bowiem mieliśmy zwiedzić, to zwiedziliśmy.
Nocleg w Zębie – najwyżej położonej wsi w Polsce (nieco ponad 1000 m n.p.m.). Sprawne rozlokowanie w pokojach, dobra obiadokolacja. Potem trochę czasu wolnego. I sen. Nasi opiekunowie: p. Patryk Nita, p. Monika Dorau-Peplińska i p. Grzegorz Schramke też mogli wypocząć.
Dzień 2 – wtorek (27.05)
Od samego rana pogoda straszyła deszczem. A mieliśmy iść w góry. I poszliśmy. I wtedy zaczęło mżyć. Wkrótce na dobre się rozpadało. Po godzinie doszliśmy do Rusinowej Polany, skąd miała rozciągać się panorama na szczyty Tatr Wysokich (w tym na Gerlach!). Ale dziś się nie rozciągała. Skryła ją sinoszara, nieprzenikniona kotara chmur. Szkoda. Dobrze, że w końcu przestało padać. A po jakimś czasie w ogóle się wypogodziło. Wtedy jednak byliśmy już na zakopiańskich Krupówkach, pełnych pamiątek, na ogół „made in China”. Niektórzy na nie wydali niemal cały swój „majątek”. No cóż, bywa. A wieczorem, po obiadokolacji sporą grupą przeszliśmy się zobaczyć znajdujący się nieopodal naszego ośrodka dom Kamila Stocha. Piękna ta jego chałupa. A jeszcze piękniejszy widok z niej na Tatry.
Dzień 3 – środa (28.05)
W góry! Pogoda dobra. Nawet bardzo dobra. Po śniadaniu pojechaliśmy do Zakopanego. Kilkadziesiąt minut później, przy skoczni, spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem górskim. Spacer do Kuźnic i – hej! – niebieskim szlakiem w góry. Niektórych siły rozpierały i trzeba było ich hamować, inni trzymali się tyłów. Lecz wszyscy dotarli do celu – Czarnego Stawu Gąsienicowego (po drodze wstąpiliśmy też do Murowańca).
Już po drodze, z każdą kolejną godziną, widoki robiły się coraz lepsze, ale właśnie tam, przy tym jeziorku, góry pokazały się w pełnej krasie z tymi swoimi jeszcze nieco ośnieżonymi szczytami. Krótko mówiąc było pięknie.
Droga powrotna minęła dość szybko. Też i temu, że na ogół biegła w dół. Na kolację wróciliśmy do ośrodka. Wtedy zaczęło padać. Sił jednak wystarczyło jeszcze na zacięte boje w tenisa stołowego i wieczorno-nocne rozmowy w swoich pokojach.
Dzień 4 – czwartek (29.05)
Deserek! Główny punkt programu dla wielu – Energylandia. Wyjechaliśmy wcześnie. Około 10:30 byliśmy już na miejscu. Park jest ogromny. Atrakcji mnóstwo. Od tych niewinnych i spokojnych, dla małych dzieci, po takie, które dostarczają naprawdę mocnych wrażeń. Hyperion, Mayan, Speed Water Coster, Space Booster czy Tsunami Drop – to tylko kilka z tych najbardziej ekstremalnych urządzeń. Na dwie czy trzy, jak Space Booster, chyba nikt od nas „się nie dał”. Było też gdzie zjeść, odpocząć (lecz kto by odpoczywał?), zobaczyć pokazy na żywo albo np. zaszyć się w kinie 5D. Naprawdę, było co robić. Ludzi, na szczęście, nie było zbyt wielu, więc i na te najbardziej oblegane rollercostery dało się dostać bez dłuższego czekania. Było ekstra. Dzień minął zbyt szybko. Po zamknięciu Energylandii jeszcze posiłek w „Maku” i potem już prosto do domu. Świtało, gdy wróciliśmy do Brus.