19 października, 8:30. Ciepło ubrani, uzbrojeni w kaski i kamizelki odblaskowe wsiedliśmy – po ostatnim sprawdzeniu rowerów i omówieniu zasad bezpieczeństwa – na rowery i pod wodzą panów Grzegorza Schramke i Patryka Nity ruszyliśmy na szlak. Celami naszej „wanodżi na kòłach” były Wiele i Przytarnia. Ranek był chłodny, lecz jak na tę porę roku dość pogodny (nie padał deszcz, a to najważniejsze). Humory dopisywały. Po minięciu Lubni wjechaliśmy w las. Malowniczy on był. Wieczna zieleń sosen przetykana kolorowymi już liśćmi brzóz i innych liściastych drzew robiły niesamowite wrażenie. Borem jechało się dobrze. Ścieżka rowerowa była dość wygodna. Panowała cisza. Było tu też cieplej. Przy jeziorku noszącym złowrogą nazwę „Małe Zmarłe” krótki postój. Kanapki, batony, picie, potem dalej w drogę. Wreszcie wjechaliśmy na ścieżkę ciągnącą się południowym brzegiem Jeziora Wielewskiego. Ta, wijąca się przy wodzie, urokliwością przebiła dotychczasową trasę. Na końcu jeziora, przy wiejskim kąpielisku, przy którym w tym roku postawiono nowy pomost, znów krótki postój. Zdjęcia, kanapki, picie. Potem pod pomnik Derdowskiego, a w końcu polną drogą, w pewnym momencie pod niemałą górkę, do wieży w Przytarni. Wieża nie zawiodła. Rozciągający się z niej widok wart był męczącego podjazdu i wdrapywania się po schodach. W końcu pożegnaliśmy tę atrakcję turystyczną i popedałowaliśmy z powrotem do Wiela, na ognisko. Wnet płomienie strzeliły wesoło, kiełbaski zaskwierczały. Było miło, ciepło, smakowicie. A potem znów na rowery i jazda do Brus.
Wycieczka udała się. Może wiosną znów wskoczymy na siodełka i popedałujemy szlakami okolicy?